O ile z reguły pamiętam, jakie emocje towarzyszyły mi podczas czytania, to szczegóły dotyczące fabuły często mi się zacierają. Jest to wygodne, gdy wracam do czytanych już wcześniej powieści, bo w pewnym sensie odkrywam je na nowo, a to tylko pozwala mi czerpać większą przyjemność z ponownej lektury. Muszę przyznać, że w przypadku serii z Kubą Sobańskim moja pamięć zadziałała wybiórczo, bo doskonale zapisał się w niej pierwszy i trzeci tom, czwarty w większości także, ale drugi prawie wcale. Tytuł przypominał mi, że chodziło o sprawę karną w sądzie, ale szczegóły zbrodni zupełnie mi uleciały.
"Proces diabła" jest właśnie tym zapomnianym przeze mnie drugim tomem diabelskiego cyklu. Jest on skoncentrowany wokół zawodowych spraw Kuby, a konkretnie jednej, w której podjął się obrony seryjnego mordercy. Chichot losu? Patrząc na przebieg zdarzeń, zdecydowanie, ale nie mogę Wam zdradzić dlaczego.
Rozpruwacz z Krakowa przyćmił swoimi "dokonaniami" Rzeźnika Niewiniątek, zwłaszcza że oskarżonym został znany i szanowany lekarz. Możemy śledzić proces z perspektywy Kuby, który radzi sobie doskonale jako prawnik. Kto jak kto, ale on wie jak budować pozory i odwracać uwagę od istotnych kwestii. Podobał mi się w tej roli, choć powiedzmy sobie szczerze, on robi na mnie wrażenie w każdej.
Adrian ma niebywały talent do pisania o psycholach, więc opowieść o kolejnym seryjnym mordercy mnie nie zawiodła. Przebieg zbrodni mnie zaskoczył, zresztą nie raz, bo sprawa okazała się być bardziej skomplikowana niż wydawało się na pierwszy rzut oka.
Jest wiele wątków, o których nie mogę pisać wprost, przez to, że kolejne tomy są ze sobą ściśle powiązane i za duże tu ryzyko spojlerów. Podobnie jest z relacjami między bohaterami, bo te układają się przecież w związku z wydarzeniami, które mają na nich ogromny wpływ.
"Proces diabła" to doskonałe uzupełnienie losów Kuby Sobańskiego. Jego priorytety znacznie się zmieniły, ale wewnętrzne demony wcale go nie opuściły. Okazji do działania z pewnością im nie zabraknie, bo przecież w Raju nie może być nudno.
Moje 9/10.