W mojej opinii nie zamierzam się rozwodzić na temat problematyki "Potopu", bo ten temat został już zapewne przez większość z nas przeorany w szkole średniej. Podziwiam rozmach Sienkiewicza w tej części Trylogii, ale i tło historyczne idealnie się do tego nadawało. Potop szwedzki z bohaterską obroną Jasnej Góry wydaje się być wspaniałym materiałem na pokrzepiające serca książki.
Oczywiście nie zabraknie również wątku miłosnego, który chociaż trochę bardziej wiarygodny niż w "Ogniem i mieczem", nadal głębokością przypomina kałużę. Muszę też dołożyć łyżkę dziegciu do tej beczki miodu, jaką jest przemiana Kmicica. Nie do końca w nią wierzę, a jedyne co jako tako do mnie przemawia to to, że w tamtych czasach i realiach historycznych bycie takim paskudnym człowiekiem czasami uchodziło na sucho, o ile udało się gdzieś bohaterskimi uczynkami zatrzeć poprzednie dokonania. Cieszę się ogromnie, że przyszło mi żyć w bardziej pokojowych czasach, bo taki ogrom przemocy i agresji (przepraszam, oni chyba na to mówili fantazja) jaką reprezentował Kmicic, zwyczajnie mnie brzydzi, a zachowanie Billewiczówny z zakończenia uważam za przesadzone. Nie no, nic się nie stało, wyrżnąłeś tylko trochę moich sąsiadów, ale że wyrżnąłeś też trochę wrogów to ok, jesteś cudowny, a ja ciebie nie jestem godna. Tak, wiem, czepiam się, ale właściwie to nie lubię Kmicica i tyle.
Poza tym "małym" zgrzytem to "Potop" czyta się bardzo dobrze (co za wariatka - pomyślała wi...