Helena opuszcza rodzinny Budziszyn, by zachłysnąć się atmosferą pulsującego energią Berlina lat dwudziestych XX wieku. Zostawia za sobą zimną, okrutną matkę i przedwczesną śmierć ukochanego ojca, nie potrafi jednak od tego uciec. Rozpaczliwie szuka swojego miejsca w świecie, chce też za wszelką cenę zrealizować wielkie marzenie o ukończeniu studiów medycznych, ale przypadek i Historia mają wobec niej inne plany. Traci miłość cudownego człowieka i nadzieję na lepsze życie. Zyskuje nową tożsamość. Staje się Alicją. Alicja Schulze, żona nazistowskiego inżyniera, rodzi syna. Nie umie okazać mu miłości, której tak mało doznała, potrafi jedynie dzielić się z nim doświadczeniami, których ma pod dostatkiem. Dlatego dzień po dniu, z poczuciem winy i z narastającą rozpaczą obarcza go swoją krzywdą. Otworzyła kopertę, w środku znajdowało się świadectwo szkoły pielęgniarskiej i brązowo połyskujący zeszycik, książeczka, poświadczająca aryjskie pochodzenie, nieco podniszczona, ale prawie nowa. Jeszcze pachniała. Helena przerzuciła kartki. Nazywała się Alicja Schulze, jej ojcem był Otto Schulze z Drezna, matką Auguste Clementine Hedwig, z domu Schröder. (fragment) Południca jest imponująco opowiedzianą historią o ślepocie serca, milczeniu, destrukcji i wypaleniu. Na końcu nie pozostaje nic więcej. Nic więcej się nie zdarzy, nie ma nic do opowiedzenia i nic do ofiarowania. "Die Welt" DIE ZEIT: Książka opowiada o kobiecie, która po drugiej wojnie światowej opuszcza swojego ośmioletniego syna i zostawia go samego na stacji kolejowej. Czy to prawdziwa historia? Julia Franck: To wydarzenie miało miejsce w mojej rodzinie i mocno się odcisnęło na jej losach. Mój ojciec urodził się w 1937 roku w Szczecinie. W 1945 roku pociągiem pełnym wypędzonych wyruszył wraz z matką na zachód. Po przekroczeniu granicy na Odrze i Nysie wysiedli na pierwszej stacji, matka kazała mu, żeby zaczekał i powiedziała, że za chwilę wróci. Nigdy tego nie zrobiła. Z wywiadu dla "Die Zeit"