Czy naprawdę w polskim genotypie zbiorowy masochizm to nasza ulubiona forma narodowego bytu? Czy tylko w skrajnościach potrafimy być sobą, bo inaczej tracimy sens działania? Czy tylko w niewoli, własnej lub cudzej, potrafimy walczyć o wolność, która wyłącznie uszczęśliwia nas jako marzenie lub mit? Gdy w XVIII wieku żegnano istnienie Polski, w zasadzie na Europie nie robiło to większego wrażenia. Czy w XXI wieku możliwa byłaby analogia? Wszak już kiedyś usłyszeliśmy, że nikt nie będzie umierał za Gdańsk. W tym miejscu wypadałoby zadać pytanie: a czy my sami mamy ochotę umierać dzisiaj za Donieck, Ługańsk lub Donbas, przecież tam też jest kawałek Europy?