Fanką horrorów pozostanę na zawsze i wciąż będę eksplorować ten kawałek literatury. Natomiast z Brianem Lumleyem jest mi w tej fascynacji nie po drodze i już nawet nie mam ochoty sięgać po jego sławny "Nekroskop". Zawsze podkreślam, że to co cenne w horrorach to kwestia dobrego opisu, umiejętnego zagłębiania się w otchłań przerażających zdarzeń bądź myśli narratora/bohatera. W przypadku Lumleya wręcz powala nudny zapis przebiegu wydarzeń. I nic tu nie zmieni fakt, że w tym konkretnym wypadku, mamy do czynienia z opowiadaniami, bo w powieści "Dom pełen drzwi" natrafiałam, co rusz, na ściany nudnych kawałków, jak choćby rozmowy bohaterów, które czasem wydawały mi się niedorzeczne, a jeszcze częściej przypominające dialogi między dziećmi.
Wracając do opowiadań. Prześliznęłam się przez "Słońce, morze i niemy krzyk" nie odczuwając specjalnie emocji prócz stałego oczekiwania. No to dotarłam do końca jego treści i nic. Wielkie nic. Choć i to może być zaskoczeniem, w końcu czytelnik ma do czynienia z horrorem. Coś tam drgnęło przy "Drugim życzeniu", bo i zapuszczona kilkusetletnia budowla pośród rumuńskich lasów i podróżująca para oraz dziwny starzec. Niestety. Ani tym razem, ani kolejnym nie odczułam emocji na miarę horroru czy grozy. Naiwne te opowiadania. Czyta się jak stare legendy, historyjki o nawiedzonych miejscach, atrybutach kultu, nieczystych intencjach, ale nie powodują one w czytelniku żadnej ekstazy czy choćby lekkiego drgnienia mięśni podczas sp...