„Pochłonięte” Martyny Bielskiej to debiut z gatunku powieści kryminalnych. Zdecydowałam się na nią głównie dlatego, że lubię kryminały I lubię też poznawać nowych autorów, szczególnie naszych rodzimych. Opis historii zawartej na kartach książki również mnie zaintrygował, więc rozpoczęłam lekturę z niemałym entuzjazmem.
Pomimo panującej wokoło pandemii, zamknięci w domach ludzie nie czują się bezpieczni. Gdzieś na ulicach Białegostoku grasuje morderca. Prokurator Narwiński dostaje dość trudną sprawę do rozwikłania. Odnalezione ciało zamordowanej kobiety, zabarwione na różowo, jest początkiem wyrachowanej gry mordercy z organami ścigania. Gry, w której każde kolejne ciało naprowadza na trop najmroczniejszych kart historii miasta. Czy Narwiński zdoła odkryć, kto i dlaczego na swoje ofiary wybiera pacjentki oddziału onkologicznego?
Debiutancka powieść Martyny Bieleckiej to ciekawie skonstruowany kryminał, w którym nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji i ciągłego napięcia. Prowadzone śledztwo z każdą kolejną stroną wciąga coraz bardziej, krok po kroku próbujemy rozwikłać zagadkę tajemniczych morderstw. Co mnie bardzo zaskoczyło w tej książce to fakt, że autorka nawiązuje do II wojny światowej, a przy okazji przedstawia nam historię Białegostoku, przeplatając wątek kryminalny z historycznym. Mnóstwo w tej historii niewiadomych, mrocznych sekretów i tajemnic. Momentami jest dość brutalnie, więc nie każdy będzie w stanie przebrnąć przez lekturę, jednak mnie w żadnym wypadku takie sceny nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie, lubię, kiedy jest mrocznie i przerażająco.
Jak na debiut, uważam, że „Pochłonięte” to historia warta przeczytania. Dla fanów mrocznych, brutalnych i przede wszystkim wciągających historii, ta książka może okazać się wyborną lekturą. Z pewnością będę śledziła karierę pisarską Martyny Bieleckiej, mam nadzieję, że długo nie będę musiała czekać na kolejną powieść autorki.