„Pnin” to dość smutna w rzeczywistości opowieść z życia wykładowcy uniwersyteckiego, Timofeja Pawłowicza. Na głowę tego skądinąd przesympatycznego i poczciwego pana w słusznym wieku spadają serie mniej lub bardziej przypadkowych zdarzeń, którym dziarsko i z niezwykłą lekkością stawia czoła. Pan profesor to postać wybitnie inteligentna, uczciwa i pokorna. Zamyślony romantyk, pochłonięty sprawami wyższymi ma za nic sferę życia codziennego – prowadzenie samochodu jest dla niego nie lada wyzwaniem. Świetnie posługuje się francuskim (lepiej nawet niż wykładowcy tegoż języka) i spotyka na swej drodze ludzi małych, których jedyną bronią jest obśmiewanie profesora po kątach.
To rzeczywistość sprawia mu kłopoty, dlatego Timofej oddaje się wspomnieniom. Niekiedy czyni to zupełnie świadomie, czasami jednak przeszłość, niczym nieokrzesany diablik, zbyt intensywnie przebija się do „teraz” i „dzisiaj”.
Można napisać, że to najlżejsza książka spośród wszystkich dzieł Nabokova. Byłoby to jednak niesprawiedliwe i nieco umniejszające jej wartość. Bo w tym wypadku lekkość nie oznacza banału i pustych frazesów. „Pnin” to kawał naprawdę świetnej literatury, w której możemy przeglądać się jak w lustrze. Jeśli zatem czyta się „Pnina” pomiędzy „Lolitą” a (przykładowo) rewelacyjnym „Prawdziwym życiem Sebastiana Knighta”, odczuwa się „ulgę w ciężarze”, co nie wyklucza konkluzji, że oba dzieła warte były każdej spędzonej z nimi minuty. Ale zostawmy porównania gatunkowe profesorom – dajmy się zupełnie zwyczajnie ponieść pięknie skomponowanej opowieści, która niekiedy przypominała mi klimatycznego „Stonera” Williamsa. Pełna humoru i ciepła, pełna zagadek i odnośników, które wyłapuje się z przyjemnością. Można więc czytać „Pnina” idąc śladami Nabokova, który – jak twierdzą niektórzy – jest jego narratorem, a według innych – jego bohaterem. A może to tylko taka zabawa?