Pamiętam z lat młodzieńczych film, a właściwie wrażenie filmu, który gdzieś tam sobie szedł w telewizorni. Ani to nie było ciekawe (bo akcji jak na lekarstwo) ani wyjątkowe... ot takie... mdłe. Tak odbierałam to jako nastolatka (i mówię tu o filmie, którego zapewne od A do Z nie obejrzałam nigdy.)
Z dzisiejszego punktu widzenia (wspominałam kiedyś o nadmiarze sensacji, kryminałów, thillerów) jest to opowiadanko pt "dawno temu w australii". Być może kiedyś było to opowiadanie grozy, dziś nie sądzę aby ktokolwiek był w stanie przypiąć taką łatkę. Ale...
Wróćmy do początku wieku...
Wróćmy do potężnych latyfundiów, gdzieś w Australii, na pograniczu buszu... Ze wspaniałą skałą mrocznie górującą nad okolicą.
Wróćmy do czasów panowania królowej Wiktorii i wszechobecnych pensji dla panienek z dobrych domów (brytyjskich oczywiście).
Wróćmy do dyscypliny, którą narzucano dziewczętom w imię dobrego wychowania (nie dyskutuję na temat, czy było to dobre, czy złe. Po prostu spróbujmy sobie wyobrazić ten klimat.) i w tym klimacie gubią się dziewczęta. Co gorsza gubi się też nauczycielka, dystyngowana dama, która w samych pantalonach (sic!) przechodzi przez strumyk...
Jeżeli przeniesiemy się myślą w tamte czasy, możemy uznać, że to mroczne opowiadanie. Możemy też odebrać je jako przepięknie poprowadzoną narrację o życiu na stancji, gdzie po prostu coś musiało się wydarzyć, żeby można było wokół wydarzeń stworzyć opowieść.
Czy opisywane wydarzenia fa...