Fragment:
"Kłęby pary wirowały wokół lamp, wsiąkając w nie jak w gąbki. Pierś nieba karmiła Wenecję mlekiem swej mgły. Wilgotne oddechy mijanych kanałów były ciepłe. Odurzały. Pachniały zbutwiałym marmurem i lepkim pluskiem fal. Szedłem po omacku poprzez zsiniałą, pełznącą chmurę. Raz po raz skłębione mleko wybuchało światłem wystaw; wędliny, ubrania i telewizory wyglądały na nich jak wycięte brzytwą – kaleczyły źrenice.
Pojedynczy przechodnie mijali mnie bezszelestnie. Nie słyszałem, gdy nadchodzili; nie słyszałem ich głosów, gdy rozmawiali ze sobą; nie słyszałem nawet własnego oddechu. Nie było słychać tego, co działo się w pobliżu, podczas gdy odległe dźwięki były namacalne. Trójwymiarowe.
Dźwięk dzwonu wołał mnie nad wodami zatoki; ponaglał i napełniał tęsknotą. Skręciłem w wąską Vale Caraccio. Tu już nie było wystaw, jedynie domy, znad których opadała bezustanna kurtyna mgły. Usłyszałem szept mężczyzny oraz zduszony, kobiecy śmiech. Spojrzałem w górę, ale dostrzegłem tylko zarys okiennic. Poprzez szczeliny biły rozwidlone snopy światła. Kobieta zamilkła; rozległ się szelest prześcieradła i zduszony jęk łóżka. Radio wybuchnęło i zgasło. Ktoś zakaszlał przez sen.
Dotarłszy do stromego mostu, oparłem się o balustradę. Pode mną kołysała się gondola na wpół przykryta czerwoną ceratą. Była zacumowana u podnóża schodów obrosłych wodorostami. Gdy w pobliskim kanale przepłynęła motorówka, woda leniwie uniosła się i zachlupotała w przeżartych zębach bram.
Kropla wilgoci spadła mi na dłoń. Ocknąłem się. W narożniku kamienicy zawieszonej nad mostem widniała figura Marii Magdaleny. Z jej kamiennego palca oderwała się kolejna kropla. Wystawiłem język. Tak, miała smak mleka."