Prawdziwy kryminalny dramat z galerią krwistych, cudownie zarysowanych postaci, w które się wierzy i Łodzią końca lat 80. XX wieku. Przepiękna, choć rozwiązła Gejsza, zakochany w niej, zadziorny nastolatek Wicher, domowy szpicel Kukuryk, toporny Kopyto – cichy zabójca młodej dziewczyny – oraz cały szereg innych typów, niekoniecznie, znając autora, wymyślonych. Brawurowy napad na bank, którego łupem padło pięćdziesiąt milionów, też miał miejsce. Sprawców nigdy nie wykryto, lecz Makowieckiemu, fikcyjnie, udaje się ta sztuka, z czego musiał tłumaczyć się milicji. Posłał rabusiów i morderców do więzienia. Obowiązywała wówczas kara śmierci i jeden z nich staje przed szubienicą. Makowiecki zdokumentował ten temat z przerażającą, reporterską dociekliwością, co nie udało się dotąd żadnemu polskiemu pisarzowi i filmowcowi. Rozmawiał z człowiekiem, który obserwował kiedyś z urzędu egzekucję. Wrażenie było tak silne, że płakał. Różnica między Makowieckim a zagranicznymi autorami kryminałów polega na tym, że Polak nie nudzi.