Dla autobiograficznych historii feministycznych ubiegłego wieku mam wiele wyrozumiałości. Bo jak mogę zarzucać takim autorkom jak Carolyn Steedman ograniczone spojrzenie, ubogą wiedzę socjologiczną i psychologiczną, skoro „Pejzaż dobrej kobiety“ wydała w roku 1986? Jak mogę kręcić nosem na jej słowa oraz odbieranie rzeczywistości, które z perspektywy dzisiejszej kobiety oraz feministki brzmią naiwnie, ale w latach osiemdziesiątych były czymś odważnym, istotnym, może przełomowym? Nie mówiąc już o tym, że osoba, która mówi o klasie pracowniczej ubiegłego wieku i sama z niej pochodzi to cenne źródło historyczne. Mogę narzekać na słabą stronę literacką, chaos konstrukcji czy brak ukazania w pełni tego, co w pierwszej części autorka zapowiadała, ale nie mogę odmówić teksowi pewnej wartości. I może dla mnie była to lektura niekoniecznie atrakcyjna (choć kilka myśli zaznaczyłam, a przedmowa Renaty Lis była bardzo dobra), ale dla kogoś mogła być ogromnie ważna.
I z tym w sumie Was zostawię, bez zdradzania więcej z niewielkiej zawartości. Opis obiecuje „Steedman [...] stawia sobie za cel znalezienie nowego języka opowieści, który [...] nie sytuuje ich po stronie nowej klasy, lecz bada te miejsca, które są pomiędzy“ i może sama niekoniecznie właśnie to w książce znalazłam, ale wokół tego tematu autorka niewątpliwie krążyła. Poza tym jej specjalnością jest historia z uwzględnieniem pracy, płci, klasy społecznej i dojrzewania, więc każdy z jej słów będzie w stanie wyłuskać coś wartego przemyślenia.
przekł. Aleksandra Paszkowska
Słowo o wydaniu: Podobają mi się matowe okładki, szczególnie (jak w tym wypadku) na papierze z dużą fakturą, ale nie wytrzymują procesu czytania. Wyciera się z nich kolor, co nieustannie mnie irytuje. Książka nie powinna niszczyć się po kilkukrotnym wzięciu w ręce. WAB tak wydaje Kunderę, a Yumeka koreańskie baśnie.