Po zalewie chałowatych ramot "Paryska przygoda panny Martin" wśród HRH jest niczym ożywczy powiew w zatęchłej kanciapie. Lekki, urokliwy, z nutą kwiatowej świeżości. Amanda McCabe pod puchową pierzynką fascynacji i dziewczęcego zauroczenia ukryła nader zmyślną powiastkę o złodziejach, agentach Jej Królewskiej Mości i rezolutnej reporterce magazynu dla kobiet. A wszystko to podane z wdziękiem i z iście paryską elegancją. Drobiazg, ale jakże efektowny i estetyczny! Znakomity wyróżnik i widomy przejaw tego, że jak się chce to można. Nie tylko, gdy chodzi o samą opowieść, o opracowanie redakcyjne również. Owszem, jest kilka kiksów i literówek, które zabolały w oczy, jednakże chcę zapewnić, że w kwestii najbardziej istotnej nie ma żadnej pomyłki i nikt nie pomylił Eduarda Maneta ("Śniadanie na trawie") z Cloude'm Monetem ("Nenufary").
Okładka może trochę nie teges, ale zawartość - palce lizać.