POTOCZYCE.
Śnieg zwolna przez noc całą sypał, a gdy brzask różany dzień pogodny zwiastował, to pola i łąki niby brylantami zasiane, i suto oszroniałe drzewa, wesoło zalśniły w jasnych promieniach lutowego słońca. Po drogach i drożynach ciągnęły chłopskie sanie i saneczki ku miasteczku i wioskom parafialnym; biegli i pieszo pobożni kmiotkowie z niewiastami swoimi, bo to była niedziela — a niedziela głucha. Najwięcej jednakże podążało do Potoczyc, wioski państwa podkomorstwa Bożyckich: parafija ta wiele owieczek liczyła a pasterz bardzo przykładnie nabożeństwo odprawiał i posiadał miłość ludu i szacunek powszechny. Kościół potoczycki obszerny, drewniany, szary, murem opasany, przyprószony śniegiem, sterczał wśród drzew ubrylantowanych, a głośne dzwony harmonijnym wzywaniem do świątyni pańskiej zawodziły daleko w czystym przestworzu. Niżej kościoła ciągnęła się wioska porządnie zabudowana: domki były pobielone a przy każdym ogródek żywopłotem okolony; płowe dymy z murowanych kominów wysoko wznosiły się ku błękitom. Wioskę przerzynała rzeczułka, której to wyższe to niższe brzegi, skaliste, omszone i gdzieniegdzie uwieńczone drzewami, dużo malowniczego dodawały wdzięku. Dalej, szeroko i daleko rozbiegły się łąki i pola, wśród których parę wiosek błądzącemu oku niby punkt oparcia podały. - fragment książki