Przeczytane
przeczytane 2018
Biblioteka domowa
Z ogromnym zaskoczeniem zabarwionym przyjemnością wysłuchałam książki, która w formie papierowej stoi na mojej półce od co najmniej trzydziestu lat… Pamiętam dobrze, jaką niechęcią darzyła twórczość Newerlego moja ogólniakowa polonistka, pamiętam jej lekceważący gest, gdy w jakiejś polonistycznej sytuacji podparłam się fragmentem „Leśnego morza”, moim świeżym pozytywnym zaskoczeniem… Więc ta „Celuloza” tak stała, stała i czekała na swój czas. I może dobrze się stało, że nie przeczytałam jej w czasie, kiedy do mnie przywędrowała. Bo był to czas mojego bardzo zerojedynkowego poglądu na czas słusznie miniony. Późniejsze lata wzbogaciły mnie o tysiące przeczytanych stronic, rozmów, obserwacji i doświadczeń. Dojrzałam do tego, by móc przyznać rację tym, którzy twierdzą, że w życiu raczej nie zdarzają się sytuacje podlegające zerojedynkowej ocenie… Mimo to, końcówkę książki przemęczyłam: dla mnie było zbyt czerwono, zbyt nachalnie, zbyt, no właśnie, zerojedynkowo.
To prosto i wciągająco opowiedziana historia Szczęsnego, syna cieśli, który nie wiedział, w którym roku się urodził, gdyż księgi parafialne spłonęły w czasie I wojny światowej. Jest w tej opowieści wspomnienie bieżeństwa, walki o przetrwanie w Swierdłowsku, powrót do rodzinnego Rzekucia, gdzie nic na niego nie czekało, rozstanie z ojcowizną, szukanie szczęścia we włocławskiej „Celulozie”, epizod życia w Warszawie, dwa lata wojska, powrót do Włocławka… I rodząca się świadomość robotnicza. I marzenia o zmianie świa...