Monumentalne konie z głowami ukrytymi w chmurach a nogami wrośnietymi w ziemię. Ludzie, którzy dawno przestali być ludźmi, a zaczęli przypominać olbrzymie pająki. Humanoidalne szkielety, które przyobrane bywają w skórę cienką niczym pajęczyna. Tajemnicze wieże, które nocami świecą niczym świeczki na torcie i o których nikt nic nie wie.
Stworzenia, które zobaczyć możemy na obrazach Zdzisława Beksińskiego, znajdują swoje odbicie na papierze. Bartłomiej Fitas opisuje to, co widział u artysty i dodaje do tego historię. Bohaterowie podążają za snami oraz legandami. Za rodzinnymi tajemnicami oraz naukowymi teoriami. Ogarnięci chęcią odkrycia prawdy, ruszają w nieznane, gdzie czeka na nich ogromne niebezpieczeństwo. Każdy z nich motywy ma inne, ale wszyscy zdają się być jedną osobą. Bezbarwni i mdli są nie do odróżnienia i nudzą. Ich wyprawy były tak nieciekawe, że na pewnym etapie byłam pewna, że nie uda mi się zbioru dokończyć. Czasami ich strumień myśli powodował moje zmarszczenie brwi, ale głównie biegłam przez tekst bez refleksji. Za każdym razem jednak oczy zaczynały mi lśnić, gdy spotykałam kolejną maszkarę Beksińskiego. Właśnie, Beksińskiego, nie Fitasa...
Opowiadania, które znaleźć możemy w tym zbiorze, nie są lekturą złą, ale zupełnie nie dla mnie. Nie udało mi się nic poczuć względem bohaterów, nie udało mi się polubić stylu autora, nie udało mi się odczuć klimatu weird fiction, czyli gatunku, który przecież tak lubię. Nie trafiłam z tą lekturą i je...