Muszę przyznać, że czuję się... rozczarowana.
Spodziewałam się retellingu ale w formie znacznie bardziej oryginalnej i porywającej, niż to, co otrzymałam. Liczyłam na coś, co mnie poruszy, na bohatera, którego losy będę chciała śledzić jeśli nie z wypiekami na twarzy, to z dreszczem niepokoju o jego losy, tymczasem historia Kullervo nie była dla mnie niczym nowym, ani też - żeby być szczerym - niczym specjalnie tragicznym. Ot, nic czego nie poznaliśmy już w trakcie lektury ,,Edypa'' czy ,,Antygony''.
Zaraz po właściwej i niedokończonej ,,Opowieści...'' zostały zamieszczone dwa prawie identyczne referaty wygłoszone przez Tolkiena. Jestem pewna, że sprawiłyby frajdę Fanom Totalnym, którzy z nabożną czcią śledzą rozwój myśli autora - niestety, w trakcie lektury odkryłam, że sama nie mogę się w poczet takich fanów zaliczać.
Zakończenie podsumowuje to, o czym wiedzieliśmy od początku lektury (a czasem nawet i wcześniej) - Tolkien podziwiał ,,Kalevalę'' i był poruszony historią ,,nieszczęsnego Kullervo'', którego losy stanowiły inspirację dla postaci Turina. (Rzecz jasna, to mocny skrót.)
Czy poleciłabym ,,Opowieść o Kullervo''? Jako książkę do wypożyczenia z biblioteki/od przyjaciela/od rodziny jak najbardziej. Bo mi samej byłoby smutno, gdybym ją kupiła.