Z bocznych tuneli wyłoniły się dwa potwory, wyciągając groteskowe, szponiaste łapska.
Widmowy koń potknął się i obróciwszy łeb, spojrzał na mnie. Nadbiegały kolejne potwory. "Uciekaj!" - krzyknąłem do rumaka i pchnąłem mieczem w tył przez ramię, prosto w pysk chwytającego mnie stwora. Gorąca posoka obryzgała mi kark; wiedziałem, że cios sięgnął celu. "Zmykaj stąd, Puk, zanim ciebie też dopadną!"
Widmowy koń ruszył z kopyta, a ja dzielnie siekłem wokół mieczem, odrąbując napastnikom ramiona, nogi i uszy, gdy tylko znaleźli się w zasięgu ostrza. Jak przewidziałem, było ich jednak zbyt wielu. Jednemu potworowi udało się trafić mnie wielkim łapskiem w głowę i ogłuszyć, a wtedy drugi wbił kły w moje policzki. Straciłem przytomność, a zaraz potem zabili mnie.