Na początku podchodziłam do tej książki bardzo sceptycznie. Bo jak żyć całkowicie bez technologii? Nawet jeśli sami staramy się ograniczyć godziny spędzone przed komputerem i z telefonem w dłoni, to sytuacja, społeczeństwo narzuca nam pewne zachowania. Dzwoniący szef, martwiąca się mama, aplikacja rozkładu jazdy autobusu, informacje ze świata. Niby drobnostki, jednak do wszystkiego używamy naszych smartfonów.
Autor książki poszedł o krok dalej, wręcz o kilometry dalej, zamieszkał w irlandzkiej wiosce, w domu wybudowanym przez siebie samego, wyrzekł się jakiejkolwiek technologii - prądu, telefonu, Internetu, a nawet zegarka. Brzmi całkowicie niesamowicie, jednak Mark Boyle w swojej książce dzień po dniu relacjonuje swoje zmagania w tym nowym, surowym trybie życia. Prostota, a nawet trudność jaka bije z tego pamiętnika, totalnie mnie urzekła. Autor w gawędziarskim stylu opowiada o trudach i radościach, które mu towarzyszą. Mogłoby się wydawać, że to nic ciekawego, jednak mnie ta książka oczarowała, pochłonęła i wręcz sama wyzbyłabym się choćby zegarka (no, ale w pracy to nie byliby zadowoleni). Mimo, że temat trudno nazwać wzniosłym czy patetycznym, to czułam spokój czytając o tak przyziemnych sprawach, jak zbieranie ziół czy polowaniu. Podobała mi się naturalność, bezkompromisowość i realizm autora, a co za tym idzie - książka, która również miała te cechy.
Nie sposób nie wspomnieć o tym jak ta książka została wydana. Twarda okładka, wklejka, dodatkowe r...