Diane Gabaldon polecała mi niejedna osoba. Obawiałam się ilości stron, ale przekonywano mnie, że nawet nie zauważę jak dotrę do końca książki. Niestety, to była droga przez mękę. Dawno żadna fabuła nie wywołała we mnie takiego zastoju czytelniczego. Długo ją męczyłam i nie do końca rozumiem zachwyty. Pomysł na fabułę świetny i pierwsze 50 stron naprawdę przyjemne, ale potem... po przekroczeniu bariery czasu coś się z tą książką dzieje nie tak. Autorka moim zdaniem nie potrafi poprowadzić interesującej fabuły. Historia to jakby zlepek wydarzeń, dziś stało się to, jutro to, ale nie mają one większego powiązania. Tak naprawdę z całej książki mogłabym wskazać tylko dwa, góry trzy fragmenty, które budowała jakaś akcja. Cała reszta opiera się na "domowych" czynnościach, pracy, ekologii, zwaśnionych rodach i o zgrozo dzieciństwie i młodzieńczych latach Jamiego (na co to w kółko odgrzewać?). Dodatkowo książka niestety jest dla mnie niepoprawna moralnie, mam tu na myśli, że skłania nas do myślenia dobrze o rzeczach, które powinny być traktowane jako złe, a wręcz je usprawiedliwia. Główni bohaterowie męczący, nie polubiłam ani jednego ani drugiego. Clair sama nie wie czego chce, jest jak dziecko we mgle z małym rozumkiem. Na dodatek wszyscy w koło płaczą, wynurzają się, spowiadają ze swoich emocji i są mocno niestabilni emocjonalnie. Jeden bohater ok, ale wielu? No i zakończenie. Osobiście uważam, że wymusza emocje i jest bardzo męczące, jakby na siłę autorka wymyślała co tu jeszc...