Typowy Tabucchi, ale Tabucchi, na którego poluję - wyglądający zza okno na poziomie metanarracji. Utworu wyklętego poza ramy schludnej, przejrzystej strony ksenofilii. Włoski pisarz wrzuca bohaterów do Indii, gdzie trwają poszukiwania dawnego przyjaciela Xaviera przez kronikarza archiwum, który prowadzi grę z czytelnikiem oraz z drugim ,,ja''. Początek leniwy, jak pogoda w Dubaju. Zapowiada się na kryminał w stylu detektywistycznym. I później autor robi to, do czego przywykłem przez ostatnie lata - do zadawania ciosu opowieści, a od zniknięcia ważniejsze są przygody po szalonych zakątkach Azji, ślady prowadzą do południowych Indii, ale to nie przeszkadza, aby zwiedzać szpitale, gdzie wylegują się karaluchy, po ulicy chodzą wyznawcy ,,udręki życia'', a kobiety odciągają wzrok od misji zwiadowczej.
Tabucchi bawi się prezentacją ogólną - nie interesują go drogie hotele i najbogatsze dzielnice w hinduskich granicach. Nie interesuje go nawet odnalezienie celu! Zamiast tego obejmuje świat, wtapia się w orientalne ubóstwo, wśród niezrozumiałej historii Hindii. Przetapiając śledztwo w indywidualny kaprys. Błąka się wśród nieznajomych, zaprasza kobietę na kolację, której nie zna i dyskutuje z własnym ,,ja'' na głębokościach studniowych. Zmienia role, przypatruje się życiu w dalekich stronach, znika za dziwnymi zdarzeniami, a cel oddala się, ale był w zasięgu ramion, tuż obok, ale to jak fikcyjna historia z podróżnikiem z książki - kiedy ma okazję wyjechać - odpuszcza, bo...