Jim Morrison jest najbarwniejszą, najtragiczniejszą i najbardziej niezrozumianą postacią w historii rocka. Był osobowością niezwykłą: gdyby urodził się wcześniej, mógłby poświęcić się badaniom nad leczeniem raka; gdyby urodził się później, byłby bez wątpienia rekinem giełdowym. Całe szczęście, że pozostał dzieckiem swoich czasów: epoki buntu, niezgody na zastaną rzeczywistość i wszechobecnej poezji. Jim Morrison, mimo sukcesów i sławy, jakie zapewniły mu występy z The Doors, był nieszczęśliwy, gdyż czuł się przede wszystkim poetą, zmagającym się z ograniczeniami rockowego kanonu. Wybór, jakiego dokonał pod koniec życia, oraz pochodzące z tego okresu wiersze świadczą, że byłby poetą wielkim na miarę Walta Whitmana. Pozostał poetą niespełnionym, poetą-dzieckiem nieustannie otwierającym drzwi percepcji, które zbyt wcześnie zatrzasnęły się za nim na zawsze.