Jedenaście miesięcy trwała moja Jakubowa ciąża, jedenaście miesięcy od zakupu czekała na mnie „Nikt nie idzie”. Schwyciłem z półki z kupki wstydu czy jak to się tam nazywa, z tej która rośnie ciągle, bo wciąż nowe księgi przybywają, a ubywa jakby mniej. Miało być niezobowiązujące czytadło w czasie dojazdu do pracy. Miało być na lekko i na szybko. Na szybko i owszem, na lekko już niekoniecznie.
Od pierwszych stron zakochałem się w pisaniu Jakubowym. Narracja z początku irytująca, pełna niedopowiedzeń, niedomówień, zakrawająca na pseudo filozoficzną poezję przechodzi w historię opowiadaną „po prostu” czy jakby to zanucił Jacek Kaczmarski – mimochodem. Nie umiem pisać tekstów o książkach idealnych, o napisanych tak, że chwytają Cię za serce, za mózg, za duszę, za emocje.
„Słońce błyśnie między wschodem a zachodem
Mimochodem obrysuje miasto chmur.
Jednych dziegciem dzień nakarmi, innych miodem,
Temu głowę wzniesie, temu napnie sznur.”
O akcji nie ma co pisać, bo tu jej (w moim rozumieniu) nie ma, jest fabuła, jest piękna i (ku mojemu wielkiemu smutku) niedokończona historia. Zwykła, jak to już w wielu opiniach tutaj napisano – bez bohaterów, o ludziach takich jak my, z problemami takie jak nasze. Czy dlatego to tak przejmujące? Czy dlatego tak trafiła do mnie? Ciężko mi odpowiedzieć samemu sobie. Chyba coraz bardziej lubię czytać obyczajówki, nazwane przeze mnie na półce prozą życia. Być może się starzeje mentalnie czy coś.
Chronologia mieszana niczym w filmie memento i to jest to co tak bardzo lubię w powieściach, takie krojenie rzeczywistości, mącenie czytelnikowi w głowie czasem, kolejnością przedstawiania zdarzeń. Od tej książki nie można się oderwać. Droga do pracy, droga z pracy, powrót do mieszkania i ogień do końca, do ostatniej strony.
Albo Jakub Małecki jest moim nowym odkryciem, pasją życia życiem zwykłym zwykłych ludzi przez karty jego twórczości. Olga, Klemens, Marzena, Igor i gdzieś tam w tle Artur. Historia zwykła jakich wiele, a trafia niesamowicie do człowieka. Po skończonej lekturze już wiedziałem, że muszę czytać dalej. Karmić duszę tym co ma do zaoferowania Małecki. Do następnej.