Przy okazji premiery tej książki widziałam wiele pozytywnych opinii na jej temat. Debiut autorki, historia inspirowana tymi od Christie; jeden dom, a w nim zamknięta dziesiątka niby przypadkowych, całkowicie różniących się od siebie ludzi.
Książka stylistycznie była poprawna. Po prostu okej. Napisana prostym niewymagającym językiem, według mnie bez żadnych ochów i achów.
Początkowo czytało mi się ją dobrze (na plus to, że brnie się przez nią bardzo szybko), niestety ilość głupoty i nielogiczności po jakimś czasie zaczął był wręcz przytłaczający. To, co ugodziło we mnie najmocniej, to paskudnie płaskie postaci, wręcz absurdalnie pozbawione jakichkolwiek emocji, uczuć czy skłonności do refleksji. Ktoś obok nas właśnie tragicznie zginął? Okej, nie wywarło to na nas najmniejszego wrażenia. Rzućmy kilkoma durnymi żartami, wymieńmy delikatne uśmiechy, podejrzanie popatrzmy po sobie i pięć sekund później wymażmy całkowicie tę sytuację ze swoich głów. Wtf?
Końcówka była rozczarowująca i bezsensowna. Nie chcę robić żadnych spojlerów, jeśli dojdziecie do końca książki to sami połączycie wątki, że to się po prostu nie mogło udać. Ta historia jest na każdym etapie pozbawiona logiczności. Wszystko było jakieś takie pośpieszne, sztuczne, kartonowe.
Przez całą jej długość nawet przez chwilę nie poczułam niepokoju lub dreszczyku emocji. Niestety, dla mnie była to strata czasu.