Nie wiem, czego spodziewałam się po tej książce. Wypożyczyłam ją z biblioteki szkolnej, która jest dokładnie taka jak wszystko w tej szkole - od siedmiu boleści; nędzna bardzo. Ja jednak lubię książki o tematyce poważnej, więc długo się nie wahałam. O czym jest książka? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Opisywana w niej jest historia matki i dziecka, czyli modelki i ośmiolatki. Matka niewiele robi sobie z tego, że jest rodzicem, niemal nie rozmawia z córką. Nic dziwnego, że nie zauważyła, że dziecko mówić nie może... Kathrina poświęca Antje mało czasu, jednak każdego wieczora kładzie swoją blondgłowę na poduszce córeczki - i to jest najpiękniejsza chwila całego dnia dla dziewczynki. Aby przywrócić córce zdolność mówienia, modelka idzie z nią do lekarza, a następnie wysyła do dziadka, bo sama dostała szansę na robienie kariery za wielką wodą. Tam poznaje światek show-biznesu od podszewki, dowiaduje się, co to ecstasy i że ciało jest niczym więcej tylko kartą przetargową, oraz zmienia sposób patrzenia na życie. Antje natomiast zawiązuje nowe znajomości, poznaje miłość swojego życia i odkrywa, że może mówić... ale czy chce? Książka już na pierwszej stronie miała bardzo poważny błąd, napisano bowiem "atak padaczki", podczas gdy powinno być NAPAD. Zniechęciłam się ogromnie, ale postawiłam sobie za punkt honoru dobrnięcie do końca. I dobrnęłam. Od wyjazdu Kathriny do Ameryki dostrzegać zaczęłam jakby dwie oddzielne powieści: początkowo cukierkowy świat wild rose oraz diabelnie trudne zmagania Antje. Te opowieści przeplatały się. Czy jest to wada? Nie sądzę. Jeśli jednak już o wadach... Nie podobało mi się szalenie, że tak przyczepili się do Małego Księcia. Non stop Mały Książę to, Mały Książę tamto... Porażka. Tak samo zresztą potraktowano mój ulubiony zapach dzieciństwa: Króla lwa. Takie wtrącenia i streszczenia obu dzieł naprawdę solidnie potrafiły człowiekowi napsuć krwi. Co dalej? Interpunkcja. Nie rozumiem, dlaczego tak ją zlekceważono. O tym, że przed albo przecinka być nie może, uczą się dzieci w podstawówce. Ogólnie język bardzo niewyszukany. W jakiejś recenzji spotkałam się, że miejscami jest wulgarny. Bzdura. Nie uważam, by cholerny powtórzony kilkakrotnie w różnej formie miał zaważyć na całokształcie. Sama nie przeklinam, więc gdyby język był wulgarny, zauważyłabym to z pewnością. A nie zauważyłam. Parę nieścisłości też w książce znalazłam i niedomówień, ale ja się przecież zawsze czepiam. Zastanawiam się do tej pory, czy jest to zwykłe czytadełko, czy też porządna powieść. Raz wciągała, raz nudziła czy nawet irytowała... niekompetencją i lekką infantylnością. Mimo wszystko książka jest warta przeczytania, bo można się z niej trochę nauczyć, choć nie spodziewajcie się zbyt wiele.