Po przeczytaniu tej książki wciąż krążą mi po głowie słowa : egoizm , strach i nieuniknione. Przez długi czas tej lektury odczuwałam lekką irytację na matkę dziewczyn. Wymagała od nich zaakceptowania decyzji, która stawiała je w bardzo przykrej i co tu dużo mówić niebezpiecznej sytuacji . Sądziłam podobnie jak Katherine, że jej postępowanie było powodowane jedynie chęcią zwrócenia na siebie uwagi, bez względu na to, w jaki sposób wpływało to na życie jej córek i ich rodzin. Ten fakt wywoływał właśnie we mnie odczucie egoizmu, ale czy słusznie?
Jestem jeszcze na takim etapie życia, że śmierć wywołuje u mnie wyłącznie przemożne poczucie straty, a tematyka książki poruszyła bardzo osobiste przeżycia. Jeszcze wciąż trudno mi się pogodzić z odejściem taty, ale czy sama nie powtarzałam, że w chwili, gdy być może miał wpływ na to, czy przejść na drugą stronę, czy pozostać zdecydował, że nie chce być ciężarem dla bliskich? Tak to sobie wyobrażam, tylko co w sytuacji, gdyby ta decyzja musiała być podjęta świadomie przy naszym współudziale? W tym momencie jestem przekonana, że za nic w świecie nie zgodziłabym się na to bez względu na wszystko. Zatem wciąż krążące po mojej głowie słowo... egoizm nabiera szerszego wymiaru, czyj - odchodzących, czy pozostających?