W niedzielę 7 września 1969 roku ukończyłem czterdzieści lat. Wyjechałem tego dnia z Jeleniej Góry pociągiem o jedenastej z minutami do Wrocławia, żeby stamtąd jechać do Warszawy. Stałem na korytarzu koło wejścia, patrzyłem w zasnute ulewą okno i powtarzałem w myśli: „Zabiłem moją żonę. Zabiłem Celinę”. Nic innego nie mieściło się w mojej głowie, tylko te dwa zdania, przesuwające się jak taśma dźwiękowa z króciutkim powielonym zapisem: „Zabiłem moją żonę. Zabiłem Celinę”.