Próbował krzyknąć, ale... jego sobowtór wykonał tę pracę za niego. Z przeraźliwym pluskiem to coś usiadło w głębokim grobie, otworzyło żółte, wypełnione ropą ślepia i wrzeszczało, zanim nie przegniło w czarny, gulgoczący pień.
Zasłonił oczy, by bronić się przed widokiem tej rzeczy, i jego ręka pokryła się guzkami niczym potwornymi czerniakami, rozwijającymi się i wyrastającymi z rozkładającego się ciała. Dopiero tera zobaczył, dlaczego nie mógł uciekać. Zapuścił bowiem korzenie i sam był jakimś hybrydalnym monstrum, którego czułkowate palce nóg wczepiły się w ziemię.
Obrócił twarz do księżyca i zaczął wołać, nie przemienionym ciałem, a duszą.