Tego się obawiałam, że przyjdzie taki dzień, w którym sięgnę po tą książkę. I stało się! Z czystej ciekawości, przez te wszystkie głosy (o matko! W przypadku tego tytułu to stwierdzenie ma akurat inny wydźwięk...) o tym, że ta książka jest tak głupia, że aż świetna. Co więcej, przeczytałam zaskakująco dużo pozytywnych opinii na jej temat. Tym bardziej rozbudziło to chęć poznania cóż takiego, poza samym tytułem, jest w niej, co jednocześnie śmieszy i zadziwia (a niektórych, jak widzę - o zgrozo! - zachwyca).
O czym więc jest ta cieniutka książeczka? Mówiąc krótko o mężczyźnie imieniem Steve, który odkrywa, że wnętrze jego dziewczyny - Stacy, skrywa coś więcej... Oboje chcą się dowiedzieć co to takiego i pewnego dnia Steve za namową posiadaczki nawiedzonej waginy postanawia wejść do czeluści jej pochwy... Co tam odkrywa? Skąd dobiegają te dziwne głosy, które Stacy słyszy od szóstego roku życia? I jak w ogóle będzie wyglądała ta podróż do wnętrza Stacy?
Prawda, że wszystko to brzmi absurdalnie? No i właśnie taka jest ta książka. Momentami absurdalnie głupia. Aż ciężko wypowiedzieć mi się o tym "dziele literatury". O ile w ogóle można nazwać literaturą takie dziwo. Najlepiej zacząć od stylu w jakim jest napisana. A jest on grafomański. I to się rzuca w oczy już od pierwszych chwil. Język prosty, żeby nie powiedzieć, że chwilami prostacki. Przypuszczam, że nie jest to wina tłumaczenia i w oryginale jest podobnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że tutaj chodziło o ten absurd i surrealizm. I owszem są momenty kiedy to ma sens - tylko pod koniec książki, gdy czytelnik może przez chwilę dopatrzyć się tego sensu w sposobie, w jaki opisany jest świat, w mechanizmach rządzących tym wyimaginowanym, surrealistycznym miejscem. I wszystko pięknie, bo sam pomysł podróży i odkrywania innych światów jest w porządku. Wszak to science-fiction, więc dajmy się ponieść fantazji. Tylko tutaj wykonanie często kuleje wołając o pomstę. A można to było podać w jakiejś bardziej strawnej formie. Ech... Jednym słowem: dziwna to była przygoda...
Co do samej fabuły, nie wiem do jakiego gatunku można ją zakwalifikować. Na pewno nie do typowego horroru chyba, że z elementami humorystycznymi. I tu nasuwa mi się wspomnienie tej podróży Steve'a przez wnętrzności Stacy. Może więc jest to bardziej jakaś groteska. Całość wypada też bardzo komicznie. Zauważyłam, że podczas lektury towarzyszyły mi różne odczucia: od lekkiego uśmiechu (politowania), po zażenowanie, niekiedy też irytację.
Plusem tej - nazwijmy to - satyrycznej groteski jest z pewnością fakt, że jest bardzo krótka. Czyta się ją błyskawicznie, na jeden wieczór. Ja sobie ją podzieliłam, bo momentami miałam dość tej głupoty. Mimo to spustoszenie jakie to wątpliwe "dzieło" może zrobić z gustem czytelniczym jest fatalne w skutkach. Moje zwoje mózgowe lasując się przy pewnych fragmentach bezradnie wołały od wewnątrz: "daj mi coś mądrzejszego!" (No, Panie Carlton - też tak potrafię... Jakby się postarać, to i książko-podobny twór by wyszedł).