"W ciągu dnia Tel-Awiw tętni życiem handlowego miasta. Każdy jest tu czymś zajęty, każdy się gdzieś śpieszy, każdy ma coś do załatwienia. Nawet w kawiarniach pustawo, przedpołudniowi klienci bądź wpadają tylko na chwilę wzmocnić się małym "espresso", bądź to, by - jak się to mówi - kupić, sprzedać, zarobić.
Na ulicach pełno sprzedawców. Co krok ni to wózki, ni to stoliki z palonymi fistaszkami, pestkami, ziarnkami słonecznika, a latem owocami kolczastego kaktusa - przysmakiem tutejszej biedoty. Gdzie indziej kukurydza, gorąca, świeża. No i falafel, przysmak nad przysmaki tutejszej młodzieży. Jest to specjał arabski, a w skład jego wchodzą rzecz dziwne. A więc przede wszystkim pita, placek arabski, coś w rodzaju podpłomyka, który po przekrojeniu w poprzek daje się rozchylić tworząc jakby torebkę. Do tej torebki wrzuca się gotowane w tłuszczu kulki, których składniki nie są już mi znane. Potem dokłada się jeszcze dużo innych najprzeróżniejszych dodatków, majonezu, sałatki, pomidorów - co kto woli, każdy może sobie dowolnie wybrać. Falafel jada się na ulicy, tak jak lody czy wspomniane fistaszki. Tłuste, ostre, niezbyt apetyczne, ale tanie..."