Istnieje dziedzina ludzkiego doświadczenia lub być może samej rzeczywistości, która nie podlega racjonalnej analizie, wymyka się rozumowemu poznaniu, nie dając się badać w uznawanych paradygmatach naukowych. Dziedzina, do której dostęp mają jedynie nieliczni, wyjątkowo wrażliwi na doznania natury duchowej, ci, których często zwiemy szaleńcami. Dziedzina obłędu właśnie, wszystkiego, co niewidoczne i nienamacalne, irracjonalne, nielogiczne. Sfera, w której ożywają twory wyobraźni, a możliwym staje się niemożliwe, gdzie nic nie dziwi, chociaż może przerażać albo - przeciwnie - zachwycać, napełniać wewnętrznym światłem. Królestwo duchów, potworów, tajemniczych mocy przenikających świat, aniołów i demonów, tzw. tamten świat, o którym poeci powiadają, że nie śnił się nawet filozofom. Ale jest być może jeden filozof, który świat ten wyśnił, co więcej, uczynił go materią jedynie prawdziwej, jego zdaniem, filozofii.