Przy lekturze „Na co czekasz, kochanie” przepadłam za sprawą głównego bohatera. Widzicie, obok Milesa Hudsona przejść obojętnie się po prostu NIE DA! Autorka zadbała o to, by miał wszystkie cechy idealnego książkowego mężczyzny, począwszy od bycia opiekuńczym, domyślnym, czułym aż po odpowiednią dozę zazdrości a może i nawet zaborczości. Było tez na czym zawiesić oko, na czy po główna bohaterka niejednokrotnie została przyłapana. Kto by pomyślał, ze mężczyzna w kombinezonie pracowniczym, umazany smarem, może być tak atrakcyjny? Była to z pewnością miła odmiana od mężczyzn nie lubiacych brudzić sobie rąk.
Kate Smith, którą z resztą Miles nakrył na przesiadywanie w kąciku klienta w Składzie Opon, w którym pracował, przeżywając swój kryzys twórczy poznaje właśnie jego: idealnego książkowego chłopaka, który pomoże jej w „badaniach” to kolejnej książki. A kobietę nie trudno było przeoczyć, bo w końcu towarzyszyła jej chmara długich, rudych włosów.
Będzie przewidywalnie, będą sypać się iskry. Będzie namiętnie! Chwilami słodko. Będą tez kłamstwa, kłamstewka czyhające krok za bohaterami, czekające na odpowiedni moment, by wszystko zepsuć.
Będzie tez ogromna doza wspólnie spędzonego czasu na różne sposoby, wierzcie, od tych rozdziałów oderwać się nie można!
Ale niestety będą tez minusy. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy taki był zamysł autorki, ale przy niektórych scenach zbliżeń bo...