‘Nie oceniaj książki po okładce’ mówili, a ja dokładnie tak zrobiłam, kiedy postanowiłam zaopatrzyć się w kryminał autorstwa Fleur Hitchcock. Obrazek z dziewczyną prowadzoną przez psa pośród zamieci i tytuł „Morderstwo w środku zimy” ułożony z drewnianych gałązek, przyciągnął wzrok.
Maya to nastolatka, która jadąc autobusem, chce uchwycić przedświąteczne witryny sklepowe aparatem w telefonie. Przypadkowo jednak robi zdjęcie mężczyźnie, który grozi bronią kobiecie na środku ulicy. Kiedy ciało zostaje wyłowione z Tamizy, policja wyczuwając zagrożenie, wysyła dziewczynę do ciotki na odludzie. Czy to wystarczy aby odsunąć Mayę od niebezpieczeństwa?
Książka jest pisana w pierwszej osobie czasu teraźniejszego z punktu widzenia Mayi. Jest wielu pobocznych bohaterów, jednak bliżej zostaje nam przedstawiony jedynie kuzyn bohaterki, który ciągle na nią psioczy, niezadowolony z nadprogramowego towarzystwa. Jednak podczas jazdy konnej, ratowania owiec z zamieci czy uruchomienia spycharki, powoli ich relacja przekształca się w koleżeńską. Złoczyńcy jednak nie śpią i zostajemy wrzuceni w wir wrażeń. Nie będę się rozwodziła nad zupełnym brakiem logiki w kulminacyjnym punkcie książki, ani nawet od samego jej początku, bo nie ma to sensu. Jedyne co mnie negatywnie zaskoczyło to brak jasnego zakończenia wątków obyczajowych, które były jasno zaznaczone. Ciotka wstydziła się wiejskiego domu, pragnęła akceptacji ojca, ale nie było to jakoś ładnie podsumowane i domknięte. Co...