“Morderstwo w hotelu” to czwarty tom serii kryminałów cosy crime Marryn Allingham z Florą Steele. Oczywiście bez problemów można też czytać go bez znajomości części poprzednich. Historia rozgrywa się we wrześniu 1956 roku w małej angielskiej wiosce Abbeymead. Spotykamy tu grono bohaterów, których już znamy, z Florą i jej przyjacielem, a zarazem autorem kryminałów Jackiem na czele. Ale są też postacie związane z zagadką tego tomu, a ta jest dosyć… muzyczna. Dlatego, że to na scenie dochodzi do zbrodni, a jej ofiarą pada wokalistka rock’n’rollowego zespołu uświetniającego otwarcie lokalnego hotelu. I choć już na starcie wydaje nam się, że przynajmniej sposób jej popełniania jest nam znany, to wkrótce autorka poddaje to w wątpliwość. Pytamy więc jak, kto i dlaczego, a odpowiedzi szukamy za pomocą dedukcji, węszenia i rozpytywania, którymi zajmują się Flora i Jack. Intryga zatem prowadzona jest w klasycznym nurcie, dobrze zakotwiczonym w powieści detektywistycznej, a choć akcja toczy się tempem spokojnym, to zagadka ciekawi i raz po raz zaskakuje. Całość utrzymana jest w tym “cosy”, czyli przyjemnym, takim domowym tonie - poza zbrodnią mamy tu miejsce na relacje postaci, na ich zabawne pogawędki, trochę komicznych sytuacji, i jedzenie! Oj tak, jedzenie w tym tomie jest bardzo ważne - bohaterowie dbają o swoje ogródki warzywne, gotują pyszne, pachnące potrawy aż ślinka cieknie! Ważne jest też tło opowieści, lata 50-te, których klimat autorka oddaje sprawnie poprzez wspomnienia wojny, jej wpływu na życie bohaterów, jak i powolną, tę już powojenną zmianę obyczajów. Świetnie się przy tej książce bawiłam, dobrze się zrelaksowałam i trochę podciągnęłam nastrój, który z pewnością nie tylko u mnie jesienną porą wymaga ratunku ;)