"Mój współlokator jest wampirem" to drugie #romantasy któremu dałam szansę w ostatnim czasie, i ponownie był to strzał w 10!
Bo jak żałować kiedy główny bohater jest przesłodkim, kompletnie oderwanym od rzeczywistości wampirem, mającym OGROMNE zaległości w ogarnianiu tego, jak się żyje w XXI wieku? No właśnie, nie da się! Przyjaciel doradza mu, żeby wynajął pokój za 200$. Na ogłoszenie odpowiada Cassie: barwna dusza, artystka. I choć niska cena wydaje się jej być podejrzana, a potencjalny współlokator jest dość oryginalną personą (ubiera się, mówi, jakby przybył z minionego stulecia), to ta ma nóż na gardle (oczywiście nie dosłownie, po prostu grozi jej eksmisja z dotychczasowego lokum) i wprowadza się do Fredericka J. Fitzwilliama.
Jestem zauroczona tą historią. Nie jest to powieść, która w jakikolwiek sposób zmieniła moje życie, niosła jakieś ultra ważne wartości itp. ale jest to świetna komedia romantyczna z wątkiem fantastycznym! Ah, jak ja lubię takie połączenia! Autorka perfekcyjnie wplotła wampirzy motyw w pospolitą, przyziemną fabułę czyniąc z tej książki idealną pozycję na jesienny wieczór. A ci bohaterowie? Nieustannie miałam w głowie, jakim cudem Cassie nie wpadła szybciej na to, że jej współlokator jest tym, kim jest. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi na to wskazywały! Jednakże ona, ciut zakręcona, ale z wielkim sercem, akceptowała inność swojego dobrodzieja.
"Mój współlokator jest wampirem" w moim odczuciu jest niesamowicie komfortową książką. Wiadomo, znajdziemy tam jeden, czy dwa dramaty, bez nich się nie obejdzie, ale w ogólnym rozrachunku na moich ustach podczas czytania nieustannie igrał uśmiech.
Fani rozbudowanej fantastyki pewnie nie będą zachwyceni tą historią, ale ja, lubiąca subtelnie wplecione irracjonalne wątki jestem zachwycona. To bardzo przyjemna odmiana dla zwykłych romansów.