Tkwił w tykwie. Wiedział, że jest tam tylko jego jaźń, a nie ciało, lecz czuł się tak, jakby tkwił tam i ciałem.
Znajdował się w dżungli. Nie był to prawdziwy Xanth, gdyż drzewa były takie wielkie, nawet trochę wyższe od niego, i tak twarde jak skalny klon albo żelazowiec. Nie wiedział, że we śnie coś może być tak twarde - a przecież było.
Coś łaskotało palce jego bosych stóp. Spojrzał w dół i ujrzał, że oplatały je wielkie liany. Wyglądały jak macki krakena z olbrzymimi przyssawkami.
Przyssawka z mlaśnięciem opadła na palec. Poczuł ból. Trochę potrwało, zanim ból przewędrował od palca stopy do mózgu, ale dotarł tam i ujawnił się. "Jeeejkuuuu!" - zaryczał. Następna przyssawka opadła z mlaśnięciem. Wysysały z niego krew!