"Martwy punkt" to totalnie niepozorny komiks z charakterystyczną kreską, która nie każdemu się spodoba. Sięgając po niego spodziewałam się trochę rozrywki, odrobiny humoru, ale niczego więcej.
To, co dostałam, zwaliło mnie z nóg. Uwierzycie, że po skończeniu tego komiksu płakałam jak głupia przez kilka ładnych minut?
Zdecydowanie dostałam też dużo więcej rozrywki, niż mogłam się spodziewać. Przygody głównych bohaterów wciągnęły mnie na maksa, przez co komiks przeczytałam praktycznie na jednym posiedzeniu, z zaangażowaniem przewracając kolejne strony. Anielska horda, demony z piekielnych otchłani, żalożerca, koniec świata, a także opętany mopsik to tylko kilka problemów, z którymi muszą sobie poradzić Norma, Barney oraz ich przyjaciele z pracy. Uwierzcie, dzieje się!
Następna świetna sprawa to bardzo bogata reprezentacja osób LGBTQ+. Mamy tu chociażby osobę trans (i to w postaci naszego głównego bohatera, Barneya), a także Courtney, demona posługującego się zaimkami onu/jenu.
Do kreski początkowo nie byłam przekonana, ale wystarczyło kilka stron żebym uznała, że jednak jest super! Wyraźna, szczegółowa i zabawna, w dodatku bardzo kolorowa i klimatyczna. Idealnie pasuje do tematyki komiksu, tworząc z nią świetnie współgrającą całość.
Chociaż nie spodziewałam się, że "Martwy punkt" aż tak mi się spodoba, to teraz z czystym sumieniem dodaję go do grona moich ulubionych komiksów!
Wspominałam już, że miłośnicy piesków obowiązkowo powinni po niego sięgnąć?
Przygotujcie chusteczki, zabunkrujcie się gdzieś na godzinkę czy dwie i odwiedźcie Martwy Punkt. Nie pożałujecie!