To moje pierwsze spotkanie z Muminkami. Poważnie. Nie to, że nie słyszałam. Bo słyszałam. Jak już byłam zbyt duża na poznanie. I pewnie tak by zostało, gdyby nie zachwyty nad kolejnymi częściami z przygodami Muminków – teraźniejsze i wspomnieniowe – jednego z moich portalowych znajomych. A ponieważ w naszej rodzinie pojawiła się A., przy szykowaniu dla niej literackiej wyprawki, nie pominęliśmy książeczek z przygodami Muminków.
„Małe trolle i duża powódź” to pierwsza z serii książek o Muminkach, opublikowana w 1945 roku (w języku polskim ukazała się dopiero w 1995 r. w tłumaczeniu T. Chłapowskiej). Głównym wątkiem książeczki są poszukiwania Tatusia Muminka przez Muminka i Mamusię Muminka. W trakcie tych poszukiwań przeżywają wiele przygód, poznają błękitnowłosą dziewczynkę Tulippę, zwierzaczka, marabuta, Hatifnatów, rudowłosego chłopca, starszego pana, kotkę z pięciorgiem kociąt… Wszystkie te spotkania skutkują różnymi relacjami społecznymi i sytuacjami wychowawczymi. Podoba mi się, że mamusia Muminka jest taka, hm, inna niż mamusie ze współczesnych poradników o wychowywaniu dzieci. Książeczka napisana jest prostym językiem, jest w niej dużo kolorów, dziwów pobudzających wyobraźnię , miejsc z dziecięcych marzeń, ciepłych uczuć… Trochę niezręcznie jest mi oceniać książeczkę dla dzieci, którą poznałam jako dorosła. To nie ja jestem jej adresatką. To nie mi ma się podobać. Uważam ją za dobrą i wartą znalezienia się w czytelniczej wyprawce A. Moim zdaniem...