Nie wiem, co mam myśleć o tej książce. Po lekturze wciąż staram się znaleźć jakieś plusy i kilka faktycznie jest. Miejsce akcji - Łódź - z mojej perspektywy jest plusem. Pozytywnie odebrałam również dwójkę głównych bohaterów, policjantkę z Krakowa, Blachę, oraz łódzkiego śledczego, Eda. Stworzyli fajny duet, bez zadęcia, a przede wszystkim bez romansu. Miłosne gierki w kryminałach to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Trzecim plusem będzie chyba pomysł na fabułę, chociaż ciężko mi było się na niej skupić z powodu ogromu błędów, którymi jest naszpikowany ten tekst.
Blacha, a właściwie Urszula Krawczyk, przyjeżdża do Łodzi, by wraz z lokalnym policjantem, Edem Żuchowskim, poprowadzić śledztwo. W mieście znajdowane są ciała bestialsko zamordowanych kobiet. Jedna z hipotez śledczych mówi, że morderca wyszukuje je na dworcu Łódź Kaliska. Wspomniany duet pracuje sprawnie i dość szybko odkrywa kolejne elementy układanki. Ciekawe jest to, że ofiary ułożone są w określone kształty. Policjanci odkrywają sens ułożenia ciał, a co za tym idzie orientują się, że to nie koniec zbrodni. Kiedy znika kolejna dziewczyna, córka wpływowej mieszkanki Łodzi, akcja przyspiesza. Jaki cel ma morderca w uśmiercaniu młodych kobiet? Czy policjantom uda się przechytrzyć Łowcę i odnaleźć Dagmarę żywą? Czego jeszcze dowiedzą się w toku śledztwa i co łączy aktualną serię zabójstw ze sprawą sprzed lat?
Gdyby nie koszmarne błędy w tekście, powieść byłaby ca...