Jest to bardziej filozoficzna powieść drogi niż twarde SF w stylu Lema.
Samo osadzenie w miejscu i czasie jest raczej po to, żeby czytało się smacznie (podpatrzyłem i kradnę to określenie z “polecajki” z okładki, autorstwa samego Piotra Wereśniaka, “Kilera” 😆chyba nie wyśle ).
“Kyle” mocno trąci Asimovem, Kuttnerem (z jego najlepszych lat) i Dickiem, z jego “Raportem mniejszości”. Pewnie jest więcej. Filmowy Nolan też ma się tu dobrze.
Sporo jest zagadek, wplecionych w treść przez autora, z których być może część ma służyć do potencjalnych spin-offów i nie da się ich rozwiązać (albo ja jestem za tępy , lub za mało oczytany, choć żyję fantastyką od dziecka). Znajduję ukrytych w treści polskich polityków, żart z Przerwy-Tetmajera i o dziwo rozwiązywalną łamigłówkę, zdradzającą, kiedy dzieje się akcja głównej części powieści.
Gdy odnalazłem dokładny widok (w Google Street View) domu Henry’ego z prologu, wraz z opartym o drzewo rowerem, wybuchnąłem śmiechem. Sprytne. Ta opowieść ma warstwy, jak cebula u Shreka.
Są i wady: mam niedosyt opisów przyrody, a styl autora zdradza bardziej inżynierski niż humanistyczny umysł. Całość broni się “incepcyjnym” prowadzeniem narracji i licznymi niespodziankami.
Mocne 9/10 – z nadzieją, że obiecany kolejny tom utrzyma poziom.