Moja ulubiona pisarka Lisa Gardner zamieściła na swojej stronie internetowej "Modlitwę pisarza", w której m.in. znalazło się takie przesłanie :
"Obyś zawsze cieszyła się podróżą, która prowadzi do słowa koniec".
Czy takie emocje towarzyszyły mi podczas czytania książki Hermanna Hesse pt.:"Kuracjusz. Podróż norymberska"?
Otóż, była ich mieszanka. Na początku odczuwałam lekkie zdziwienie, które im bardziej w głąb książki, przybierało na sile.
Zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, ze twórca "Siddharthy" i "Wilka stepowego" zajął się tak błahym tematem.
46 letni, pierwszoosobowy narrator przyjeżdża do szwajcarskiego uzdrowiska Baden celem wyleczenia dny moczanowej i rwy kulszowej. W książce jest przede wszystkim obserwatorem innych kuracjuszy oraz powolnego, codziennego życia w uzdrowisku. Jest samotnikiem, którego drażnią inni mieszkańcy sanatorium, tryskający witalnością oraz życiem.
Ciekawie jest obserwować codzienność artysty, jego próby twórcze. Ale ponieważ prawie brakuje w tych opisach akcji, nie jest to na pewno lektura dla każdego.
Słowem, moim zdaniem ta książka jest poradnikiem dobrego odpoczynku podczas urlopu, który do dziś nic nie stracił na aktualności. Podczas odpoczynku skoncentrujmy się na sobie i pilnujmy swojego dobrego samopoczucia. Pojednajmy się z naturą, to zawsze działa. Te przesłania Hermanna Hesse są aktualne i w czasach współczesnych.
Dziękuję wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz recenzencki książki.