Kiedy Europa próbowała otrząsnąć się z koszmarów I wojny światowej, na jej wschodnich rubieżach, w Polsce, urodził się człowiek, którego życie, na tle innych losów niezwykłych i niebezpiecznych, ułożyło się w sposób szczególnie niezwykły i niebezpieczny. Człowiek ten przeżył holocaust, chociaż los robił wiele, by tak się nie stało, ba, kazał mu nawet przeżywać własną śmierć. Tym człowiekiem jest Leopold Kozłowski-Kleinman. Szczęśliwie żyje nadal i nietrudno spotkać go w Krakowie, na starym Kazimierzu. Chodzi po tych samych kamieniach, po których stąpał genialny żydowski poeta i pieśniarz Mordechaj Gebirtig.
Jego muzyka, tak jak muzyka Gebirtiga, rozbrzmiewa w synagogach i salach koncertowych całego świata. Słuchając jej w krakowskiej synagodze Tempel ma się wrażenie, że tamten zamordowany świat polskich Żydów trwa, jak trwał przez wieki! Dlaczego chcę opowiedzieć o życiu Leopolda? Od ponad dwudziestu lat mam honor czuć się Jego przyjacielem; występować razem z Nim na scenie, wspólnie tworzyć, oraz z jego błogosławieństwem tłumaczyć z języka jidysz stare pieśni żydowskie. Siedzieć przy jednym stole, pić paschalną śliwowicę, a ostatnio coraz częściej sok marchewkowy i… słuchać go. Jego opowieści to prawdziwa muzyka duszy. Cóż jest tak niezwykłego w Jego losach? Otóż Jego boginią, kochanką i opiekunką, a czasami zwykłą uliczną dziwką była zawsze Muzyka. Dzieje Leopolda Kozłowskiego-Kleinmana są tematem tej książki.