Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Michał Kruszona stworzył coś oryginalnego, a mianowicie zaserwował czytelnikowi kryminalną opowieści połączoną z prawdziwymi zdarzeniami, jakie rozegrały się dawniej i dziś w Astachaniu. Owe - najciekawsze jak dla mnie - fragmenty, sprytnie wplótł w wątpliwej urody niby-akcję sensacyjną, tym samym tworząc niestrawny mix. Jak to możliwe? Do tej pory, ten historyk kultury, zajmował się pisaniem książek podróżniczych, a zatem i "Kawior.." ma też coś z tego dawnego pisarstwa. I uważam, że gdyby nie przemożna chęć ubarwienie lektury sensacyjną intrygą, to mogłaby powstać zadowalająca historia o nieznanym mi dotąd wschodnim mieście oraz całym regionie Rosji. Przemówiły do mnie obrazy ulic, którymi poruszał się Okoń, podobały mi się przytaczane ciekawostki oraz liczne odniesienia do wątków polsko-rosyjskich, w tym mniej lub bardziej znanych Polaków przebywających kiedyś w tym regionie. Wydaje mi się nawet, że Autor więcej uwagi poświęcił przeszłości, ale to też czyni opowieść ciekawszą. Gorzej, gdy trzeba wrócić do rzeczywistości i mierzyć się z wydarzeniem przypisanymi głównemu bohaterowi, uciekinierowi z Polski.
I choć rozumiem, iż kawior jest w tym wypadku elementem przewodnim, to nadaje zbyt monotonnego wymiaru całej opowieści. Częste odwoływanie się do historii kawioru i poruszanie kwestii jakie kręgi zataczało rozprzestrzenianie się tego luksusowego towaru w Europie powoduje odczucie, jakbym czytała wciąż o tym samym. Gdyby został...