Nie rozumiem fenomenu tej książki. Nie umiem dojść do ładu z odczuciami.
Pierwsza strona medalu.
W mojej ocenie bardzo słaby wątek przewodni, ckliwe nudne romansidło, rozwleczone, z żenującymi dialogami, stereotypy, nic nowego. Sceny łóżkowe (przepraszam, w łóżku nie działo się to często) w nadmiarze i pośledniej jakości. Tło historyczne z przekłamaniami. W mojej ocenie strata dużej ilości godzin, można by je poświęcić na godniejszą literaturę.
To jak to się dzieje, że powieść ma tak bardzo wysoką ocenę? I średnia 8,7? No proszę Was!
I do tego jeszcze ja - czytelnik wybrzydzający, antyromansidłowy. Pędem pomknęłam po kolejną część, choć przecież pierwsza była rzekomo do luftu. A może jednak nie była?
I tak doszłam do drugiej strony medalu.
Po zastanowieniu myślę, że ta miłość nie była tak nieprawdopodobna, ona była w rosyjskim wydaniu, a że o nastolatce, to i w nastolatkowy, trochę naiwny sposób wymyślona.
Przedwojenne komunistyczne realia oraz oblężenie Leningradu wydawało mi się zbyt powierzchownie potraktowane, ale to nieprawda. Dramat tamtych lat pokazano na przykładzie jednej konkretnej rodziny i prawdę mówiąc autorka oddała pełen tragizm tych czasów. Trzeba było tylko tę wiedzę wyłuskać z romansu, ale było jej niemało. Dla mnie to była główna wartość powieści. Pierwszy raz spotkałam się też z wątkiem komunistycznych emigrantów do Rosji i ich losów.
Kilkakrotnie w czasie czytania łza zakręciła mi się w oku, co zdarza mi się nieczęsto. Fragmentu z modlitwą cierpiących z głodu dziewcząt długo nie zapomnę. Konających z głodu, pogrzebów, potem już bez pogrzebów, wywozu dzieł sztuki, obrazu matki szyjącej ręcznie mundury, chleba z trocinami i innych. Czułam przejmujący mróz i głód. I współczułam.
To jaka to była książka? Jeśli na język, dialogi, seks i przekłamania przymknę oko, a zrobię to bez kłopotu, to całkiem dobra. Plusy przewyższyły minusy. Jeśli ktoś wybaczyć autorce tych mankamentów nie umie, to niech o „Miedzianym jeźdźcu” zapomni.
A ja jestem już po kolejnej części. HA!