Czytelniczy początek listopada upłynął mi pod znakiem Czarnobyla. Niedawno przeczytałam „Czarnobylską modlitwę” Swietłany Aleksijewej, gdzie poznałam tragedię przez pryzmat ludzi, którzy ucierpieli lub stracili życie wskutek wybuchu z 1986 roku. Wspomnienia, łzy, ludzkie dramaty, emocje. Tydzień temu skończyłam „O północy w Czarnobylu” - doskonały reportaż, bardziej naukowe i techniczne podejście do sprawy czarnobylskiej, choć i ludzkich tragedii tam nie brak. Potem był miniserial na HBO. Na zakończenie mojego cyklu - „Jaskółki z Czarnobyla”, świetny kryminał rozgrywający się współcześnie. Liczyłam na to, że autor solidnie się przygotował i dowiem się co dziś dzieje się na skażonych terenach wykluczonych, czyli w Zonie. Nie przeliczyłam się, moja ciekawość została zaspokojona, mało tego, wyrywkowo posprawdzałam, czy autor nie fantazjuje. Jest OK. Opuszczone miasta i wioski, budynki w ruinie, porzucone samochody i sprzęty, niszczejące obiekty użyteczności publicznej, do dziś trwający proceder szabrowania, trwająca produkcja rolna i eksportowanie jej produktów. Ze skażonej strefy w świat jadą ryby, dziczyzna, płody rolne, oczywiście bez podania miejsca pochodzenia. I ludzie, którzy niezgodnie z prawem i zdrowym rozsądkiem wrócili do domów, bo nie mieli dokąd pójść lub się nie boją. A nad wszystkim unoszące się piętno promieniowania. Fakt, że zaprzyjaźniłam się wcześniej z tematem powodował, że książkę czytało mi się lepiej, z większym zrozumieniem tła i możliwością łatwiejszego wizualizowania akcji rozgrywających się w Zonie.
A fabuła? Znakomita. Dwa morderstwa - jedno z nierozwiązaną zagadką sprzed 30 lat, z dnia wybuchu (!), gdy śledztwo zostało przerwane, bo inne sprawy ludzie mieli na głowie. Drugie - sprawa współczesna, powiązana z tamtą sprzed lat, umiejscowiona w skażonej strefie. Śledztwo prowadzone przez policjanta i kogoś w rodzaju prywatnego detektywa. Do przewidzenia było, że losy obu panów się skrzyżują, ale więcej nic nie dało się przewidzieć. Poplątane wątki, szybka akcja, trup za trupem, trop za tropem. W tle wspomniana Zona i dzisiejsza Ukraina.
Kryminał świetny, wciągający i zaskakujący. Wielu autorów pisze dobre kryminały, ale ja szukam takich, które czymś się wyróżniają i nie chodzi mi tu o kryminalną intrygę. W „Jaskółkach z Czarnobyla” tę inność znalazłam. W scenerii zamkniętej strefy, mrocznym klimacie, w rzetelnych (mam nadzieję) informacjach na temat współczesnej Zony, w czarnobylskiej turystyce (nie wiedziałam, że to tak funkcjonuje), rozwiniętym wątku animozji rosyjsko-ukraińskich (wiem, że za delikatnie się wyrażam) i wreszcie motywie taksydermi (sztuka wypychania zwierząt), który pojawia się co i rusz w powieści, a efekty pracy taksydermistów są jednymi z bardziej szokujących fragmentów. W ogóle powieść jest brutalna i autor nie szczędzi czytelnikowi krwawych, budzących trwogę momentów, choć ja czytając nie odczuwałam strachu, lecz zaciekawienie i często obrzydzenie. Ostatnio dużą popularnością i uznaniem, moim również, cieszą się etno-kryminały Kuźmińskich. Są inne. „Jaskółki z Czarnobyla” to dla mnie właśnie taki etno-kryminał zza wschodniej granicy.