Napisałam te strony dla Ciebie, która jeszcze szukasz bratniej duszy, dla Ciebie, która wkrótce wychodzisz za mąż, i również dla Ciebie, która jesteś już żoną.
Pisząc je, myślałam o Tobie, która jesteś niepoprawną romantyczką, a w małżeństwie szukasz Twojego marzenia o szczęściu i w nim chcesz je realizować.
Ja też, obok Ciebie, chcę się z tej książki czegoś nauczyć.
Bardziej kochać, kochać na serio.
Pozbyć się tego, co oddala i dzieli, a wzmocnić to, co zbliża i jednoczy.
Chcę nauczyć się sztuki kochania, uśmiechając się do czyichś słabości, a z własnymi obchodząc się surowo; patrząc z miłością na niedomagania drugiego, a bezkompromisowo na swoje osobiste.
Pragnę, byśmy – Ty i ja – nauczyły się, jak nie ulegać wpływom wewnętrznych wzburzeń, jak nie pozwalać, by nasze nastroje zależały od pogody.
Abyśmy potrafiły w nieporozumieniach gasić złość balsamem rozsądku, a gorycz rozczarowań – balsamem przebaczenia.
Byśmy były zdolne zasypać dumę w okopach niezgody, ażeby w powstałych na nich bruzdach na nowo rozkwitła miłość.
Jeśli utrzymamy w ryzach serce, za każdym razem, kiedy oszukuje i zdradza, a opatrzymy, kiedy czuje się zranione; jeśli ból szarych dni owiniemy bandażem nasączonym wspomnieniami dni szczęśliwych i wielką nadzieją, że te ciemne w przyszłości dadzą początek znów radosnym, będziemy mogły sprawować nieograniczoną władzę nad teraźniejszością i mieć pewność, że gdzieś tam, ponad chmurami, wciąż bije blask pogodnego nieba.