Nie mogłem się przekonać - czyżby formuła się wyczerpała? Nieustannie drążyła oraz krążyła napastliwa myśl podczas czytania, że autor zaczyna ,,biec'' do finału. Niby dwa czy trzy razy porządnie parsknąłem śmiechem, ale to obce ciało, które rozbija konstrukcję. Jakby zaczęło brakować pary, podskórne przeczucie, iż seria zboczyła z obranego kursu, a zamiast uszczypliwości oraz drwiny z popkultury, b-klasowych wersji filmowych znika za kurtyną karykaturalnych pojedynków z zombie (które uczepiły się pierwszoplanowej roli), a chude, niedopojone wampirki przestały być pomysłowe. Żarty z gejów też nieco ostygły. Czarny humor pozostał na miejscu. Wciąż mamy jajcarski ,,feeling'', miłość do pulpowej rozrywki - tylko pytanie, czy bawiłem się wyśmienicie jak przy pierwszym lub drugim tomie? Nie sądzę. Jest sporo akcji i to zaczęło wadzić. Po spokojnej części drugiej (na granicy melodramatu) autorzy znacznie przyspieszyli tempo działania, przez co ,,kruchliwość'' żywych umarłych przestała być dostrzegalna. Zostali pozbawieni dramatu, którego kurczowo trzymali się w pierwszych zeszytach powieści o duchach z podduszą.
Świetne motywy (mózgi w słoju!) przeplatane z niedorzeczną zabawą w berka. Nie wiem czy się mylę, ale nawet gra z formą nieco oklapła. Zaczęły przeszkadzać inne, mniej istotne elementy, jak ,,skakanie'' po postaciach. Za często przerzuca się między jedną, a drugą narracją, przez co szybciej odczuwałem zmęczenie materiałem. Nie powiem - zakochałem się w tej seri...