Irena Kwiatkowska - w porządku! Ale sprawcy? Zawsze przecież byli nieznani. Ich ujawnienie, wybiórcze i subiektywne, jest jednak nieodzowne. To taki wcinek ginącego gatunku w koło młyńskie mijającego czasu. Większość i tak tego nie zauważy. Sprawcy, którzy pojawili się na - wokół Kwiatkowskiej - orbicie, należą dziś już do sfery Niemodnych przyjemności, wspominając piosenkę Aznavoura. Stanowią dla większości jedynie, dla mnie zaś aż, o smaku życia. Przynależą, prawie wszyscy, do świata żartu, dowcipu, poczucia humoru, kabaretu i komedii, a więc spraw pomijanych i niewartych wspomnienia w annałach historii. I dlatego chcę, traktując swoje spojrzenie, jak niepowtarzalny, ten jeden jedyny wieczór spektaklu teatralnego, spisać niezmiernie wyimkowo małe co nieco. Na rękę jest mi także gorący protest pani Ireny przed uwieczniającą biografią. Według niej zresztą - nie ma o czym pisać! Na szczęście podczas rozmowy o niecnym wykorzystaniu pamiątek związanych z jej pracą, które mi powierzyła, pojawiło się słowo "pretekst". Zainicjowało przyzwolenie. "Kwiatkowska jako pretekst. Akceptuję" - powiedziała. Przypomnienie osób, które ceniła i z którymi współpracowała, stało się jednocześnie zobowiązującą prośbą.