"Dziennikarstwo to zawód i powołanie, rzemiosło i sztuka, doświadczenie i talent, wiedza i intuicja, satysfakcja i rozczarowanie, pasja i rozum, radość i smutek, czasem (niepotrzebnie) złość. Także nieco szczęścia, ale przede wszystkim sceptycyzm, to znaczy czujność oraz nieufna analiza wszelkich prób ideologicznego - i na siłę - ratowania ludzkości".
Leopold Unger nigdy nie robił notatek, nie prowadził dziennika, nie przechowywał kalendarzy z kroniką spotkań, świetnie jednak wie, co w swojej książce chce opowiedzieć: spędził pół wieku na "dziennikarzowaniu" po obu stronach muru. 20 lat po jego wschodniej stronie, 20 - po zachodniej i już ponad 10 (a nadal czynnie pracuje) bez muru w ogóle. Po kilku tysiącach artykułów, felietonów pisanych i mówionych Unger nie daje żadnych rad, nie proponuje wzoru postępowania, nie sugeruje postawy wobec ludzi i świata. Opisuje tylko próby, udane i nie, zrozumienia rzeczywistości i mitów, które tym światem rządzą - bo to największa, a może jedyna przysługa, jaką dziennikarz może społeczeństwu oddać. W stylu, po jakim pozna go słuchacz "Wolnej Europy", czytelnik paryskiej "Kultury" i, od ponad 10 już lat, "Gazety Wyborczej", opowiada historię wykuwania przez ten świat własnej drogi, wspomina spotkania z wieloma ludźmi, bardzo różnymi, i z kilkoma gazetami, także różnymi.