Mimo że czytanie tej książki znacznie mi się przedłużyło, to absolutnie nie żałuję, że po nią sięgnęłam. I koniecznie chcę serię kontynuować.
Kvothe jest wyjątkową postacią, która ze szczęśliwego życia ze swoją rodziną, nagle została sama na świecie, a jej priorytetem stało się przetrwanie. Nie zawsze szczęście mu dopisywało, a czasem przez dłuższy czas trzymał się go okrutny pech i człowiek miał ochotę zadać sobie pytanie "czy tego chłopaka spotka w końcu coś dobrego?" . Ale wszystko się w końcu w jakiś sposób rozwiązało. I wszystko, jak się z biegiem czasu okazywało, było "po coś".
Jak najbardziej można tej książce zarzucić, że początek może być nudny i mało wciągający, że umiejętność Kvothe związana z naprawdę błyskawicznym zapamiętywaniem to trochę przesadzona rzecz, że czasem można się było poczuć jakby pominęło się jakąś część książki, bo nie wszystkie rzeczy wymyślone przez autora zostały wyjaśnione (można to zrzucić na formę narracji, która polega na spisywaniu wspomnień, bo faktycznie mogłoby być trochę dziwne, gdyby Kvothe wyjaśniał jakieś podstawy z ich świata komuś, kto doskonale wie, co to jest). Ale nie zmienia to faktu, że autor kreuje tu naprawdę solidne uniwersum. Z bogami, demonami, całkiem ciekawym i oryginalnym ujęciem magii i sposobami jej wykorzystywania... Bardzo spodobało mi się też to, że autor nawet zwrócił uwagę na inną mentalność czy inny dialekt mieszkańców wsi.
Ciężko po jednej części ocenić historie, ale jednocześnie uważam, że została ona tutaj przerwana w bardzo dobrym momencie.
Są postacie, które polubimy, są postacie, których na pewno nie polubimy... Ale wszystkie wypadają wiarygodnie. Większość z nich ma jakąś swoją rolę do odegrania przez parę rozdziałów, a potem przewinie się najwyżej ich imię albo i całkiem odejdą w zapomnienie. Z jednej strony szkoda, bo trochę przypominało mi to chwilami jakieś wątki do odhaczenia, ale z drugiej pojawia się tam tak wiele osób, że nieustanne wracanie do każdej z nich rozciągnęłoby książkę o kolejne 800 stron.
Miałam jedynie problem z postacią Denny. Prawdę mówiąc wydawała mi się... bezużyteczna? Jej wątki mogły właściwie w ogóle nie istnieć i spokojnie dałoby się poprowadzić historię w ten sam sposób. Mam nadzieję, że w późniejszych częściach nabiera znaczenia, bo przyznaję, że jej charakter niesamowicie mnie irytował i nawet średnio widzę w tym usprawiedliwienie, że ma ciężkie życie. [SPOILER] Scena, gdzie Denna postanowiła sobie wyjść z karczmy nie płacąc, więc Kvothe zrobił to za nią, a ona nawet mu nie podziękowała tylko narzekała na ludzi... Matko...[/SPOILER]
Podsumowując: historia na początku trochę nudna, potem się rozkręca i wręcz łamie chwilami serce. Mamy humorystyczne wątki, mamy wiele oryginalnych, tak myślę, elementów. Lektura obowiązkowa dla fanów takiej fantastyki.