Bardzo rzadko się poddaje czytając książki, wręcz nigdy, bo uważam, że z każdej z nich można wynieść jakąś lekcję. I o ile takie porzucanie książek na dłuższą metę jest męczące, to dzięki niemu pokochałam wiele innych, które przysporzyły trudności na początku. Dlaczego o tym piszę? Bo w kontekście książki C Pam Zhang ma to znaczenie. Bo to książka, którą chciałam porzucić, bo od początku było mi z nią trudno, bo język był ciężki, obcy i utrudniał czytanie. Więc zwyczajnie się obawiałam, że przyjemności z jej czytania raczej nie będzie. Z tym strachem i chęcią porzucenia jej, przewracałam kartkę za kartką, nie zwróciwszy nawet uwagi, kiedy historia pochłonęła mnie kompletnie. Po moim początkowym sceptycyzmie i szukaniu dziury w całym, szaleńczo zgubiłam się w historii, desperacko próbując poznać losy Lucy i Sama oraz prawdę o Ma i Ba. Chyba do końca nie potrafię opisać swoich odczuć, ale z pewnością ta historia jest jedyna w swoim rodzaju, porusza tak wiele tematów, od tożsamości i przynależność, do straty i samotności. To coś więcej niż delikatny dotyk fantastyki, świata mitycznego i paranormalnego. To wyobrażony na nowo amerykański Zachód, na nowo napisana historia, ale taka, która w której możemy uniknąć skazy seksizmu, rasizmu, chciwości osadników i wyzysku. To setki odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że dom jest domem, to klimatyczna narracja, która obala wszelkie wyobrażenia o przygodzie na dzikim zachodzie. Ale przede wszystkim to wspaniała powieść i rodzinna historia, która daje bohaterom przestrzeń do nauki, żałoby, walki i odkrywania siebie na nowo. Ale ujawnia także wady i fałszywość amerykańskich mitów, sposoby, w jakie nigdy w pełni nie przezwyciężyli brutalności, na której zbudowano ten kraj, oraz to, jak wiele zostało utracone, zniszczone i skradzione w pogoni za zyskiem.